Martwy chłód

3 weekend listopada przebiega jak najbardziej po myśli. Szkoda tylko, że nie mojej, a jesiennej depresji, która trwa w najlepsze.

Śmiech ciśnie mi się na usta, gdy popatrzę na poprzedni tekst. Choć nie bardzo jest mi ostatnio do śmiechu. Tym bardziej +1 dla mnie.
Nie całkiem jest dziś 3 weekend listopada. Raczej właśnie zaczął się 4 tydzień tego wspaniałego miesiąca, a ja, jak to na rasowego depresanta przystało, straciłam na dwa dni motywacje żeby pisać.

Szary poniedziałek został ciepło przywitany przez pierwsze, magiczne płatki śniegu spadające z nieba, te z kolei zostały bardzo ciepło przyjęte przeze mnie. Do czasu, aż zauważyłam ich trochę bardziej hardcorową wersje na przedniej szybie swojego samochodu, wtedy już nie było tak ciepło. Kilkuminutowe skrobanie kilkucentymetrowej, zamarzniętej warstwy śniegu zaowocowało bólem dłoni, grymasem wykwitającym na mojej twarzy, bezradnością i ogólną złością. A przecież wystarczyło zaparkować pod dachem, lub zwyczajnie spodziewać się śniegu pod koniec listopada:D
Są sytuacje, w których czujemy się podobnie - trochę tak, jakbyśmy stali w ciemną, zimową noc na polu i próbowali przebić się przez zamarzniętą tafle śniegu, lecz w tym wypadku ona jednak w żaden sposób nie daję się pokonać. Mimo, że nie ma to nic wspólnego z chłodem na zewnątrz, dalej mało możemy wskórać. Jest to chłód, który czujemy wewnątrz. Wewnątrz siebie.
W sercu, w głowie,w duszy. Czujemy jak nagle i szybko rozlewa się po naszych żyłach, wprawiając nas w dezorientacje i szok. I wcale nie pomoże wtedy myśl o zbliżających się Świętach. W takich chwilach pomaga jedynie rozbicie talerza na czyjejś głowie, wypicie skrzynki szampana z najlepszymi kumpelami lub rozbijanie talerzy na czyjejś głowie podczas picia szampana z kumpelami. Choć  i to grozi niekontrolowanymi skutkami ubocznymi w postaci następnych łez i następnych rozbitych talerzy. Rozumiecie już o czym mówię?
 Ktoś powiedział kiedyś bardzo mądre zdanie:

"Świat jest piękny, tylko ludzie to kurwy."

A szczególnymi kurwami są ludzie, którzy, jakimiś dziwnym trafem, maja w naszych sercach nielimitowany zakres wszystkiego. Nielimitowaną ilość wybaczeń, nielimitowaną ilość cierpliwości, nielimitowaną ilość miłości, którą zawsze w nas znajdą. Naiwności, która pomaga im się nami bawić, gdy, będąc w potrzebie, przypomną sobie o nas. Mogą nam zrobić dosłownie wszystko, zranić w każdy możliwy sposób, poniżyć, zmieszać z błotem, a My i tak pozostaniemy dla nich.
Pozostaniemy otwarci, czujni, niewzruszeni jak zimny głaz, który oni noszą w miejscu serca. Będziemy czekać na moment, w którym znów powinie im się noga i będziemy musieli po raz kolejny pomóc im, lub stawić czoła tym wszystkim sytuacjom, o których wiemy doskonale jak bardzo mrożą nam krew żyłach. Ale co z tego, że wiemy?  Tak samo doskonale wiemy, że taki moment znowu nadejdzie. I czekamy na niego. Czekamy w strachu, z ledwo bijącym sercem, ale z pulsem tak szybkim, że chce nam rozsadzić głowę. W pewnym momencie zaczynamy wyczuwać  na swoim karku zimny powiew. Czujemy jakby panoszący się wokół, zimny oddech śmierci o pustych, czarnych oczach. To wystarczy.
Mamy pewność, że to zacznie się już za chwile. A stąd nie ma ucieczki. ..
..
 I historia się powtarza. Zostajemy z niczym.
Leżymy na zimnej, betonowej podłodze płacząc nad fioletowymi, prującymi się żyłami i ścianami we krwi. I nie mamy już czystej krwi. Po resztkach żył zaczyna rozchodzić się  wcześniej wspomniany, lodowaty chłód rozczarowania. Smutek zaczyna ustępować złości, żeby zamienić się w szał. Bezkresna bezsilność każe nam rwać włosy z głowy i krzyczeć co sił w płucach w niebiosa.
Chcemy doszukać się gdzieś jakiegoś znaku, że to była fikcja, zwykły sen, mara. ..
Ale nie.. to znowu była prawda.
A my znowu musimy przejść przez to całkiem sami. A osoba, która sprawiła nam to cierpienie, już o tym zapomniała.
Dlaczego więc czekamy ? Dlaczego dalej jesteśmy ?..
 Dlaczego dajemy innym, którzy nigdy nie doceniali nas w żaden, nawet najmniejszy sposób, taką władzę nad sobą ? Czy to jeszcze miłość nami kieruje, czy to już głupota?..
 Jakim cudem potrafimy zaufać komuś z nadzieją i sercem na dłoni jednocześnie wiedząc, iż nasze serce za chwile zostanie wymienione na złamanego papierosa?..
Dlaczego kochamy? Dlaczego, widząc jak bardzo ktoś nami gardzi, pozwalamy sobie dalej wierzyć i ufać, że też jesteśmy kochani?.. Dlaczego pozwalamy im nami manipulować?..
Co mają w sobie takie osoby, że tak bardzo potrafią stłamsić i zniszczyć człowieka?..
Odetnijmy się od takich ludzi!.. Zacznijmy dbać o siebie samych i o własne serce, które już coraz słabiej bije.. Pogódźmy się w końcu z tym, że nie ważne jak mocno kogoś kochamy, nie każdego da się uratować.. A może w takich "parach" przeżyć może tylko jedna strona?...
 Nie czekajmy więc na przebłysk wdzięczności w oczach brata, chłopaka, rodzica.. I tak nigdy go tam nie spotkamy. .. Nauczmy się jednak w końcu dostrzegać odbicie naszych własnych oczu.. Może i dalej będziemy widzieć w nich smutek, ale jednak to nasze oczy wciąż będą tymi żywymi..

Póki nie jest za późno.

..

Zielona bez radości.
Niepojęte, jak brak miłości

Komentarze

  1. Zadaj sobie pytanie co robisz ty by dac sie takim osobom tak latwo oszukac, manipulowac i stlamsic... ? Przeciez jak ktos cie zle traktuje, to jaki jest sens z ta osoba dalej rozmawiac? :)

    Powodzenia we wtorek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehh.. Czasem tak ślepo zależy nam na dobru innej osoby, że pozwalamy, aby przysłoniło nam to nasze własne szczęście. ..
      Jak to mówią "Miłość jest ślepa". Dobrą stroną takich rozczarowań jest to, że po każdym kolejnym coraz mocniej widzimy jak byliśmy wykorzystywani.
      Choć mało to pocieszające:D

      Dziękuję za dobre słowo i pozostawienie tu kilku swoich cennych minut:)
      Miłego wtorku!:*

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Burze

Celibat