Martwy chłód
3 weekend listopada przebiega jak najbardziej po myśli. Szkoda tylko, że nie mojej, a jesiennej depresji, która trwa w najlepsze. Śmiech ciśnie mi się na usta, gdy popatrzę na poprzedni tekst. Choć nie bardzo jest mi ostatnio do śmiechu. Tym bardziej +1 dla mnie. Nie całkiem jest dziś 3 weekend listopada. Raczej właśnie zaczął się 4 tydzień tego wspaniałego miesiąca, a ja, jak to na rasowego depresanta przystało, straciłam na dwa dni motywacje żeby pisać. Szary poniedziałek został ciepło przywitany przez pierwsze, magiczne płatki śniegu spadające z nieba, te z kolei zostały bardzo ciepło przyjęte przeze mnie. Do czasu, aż zauważyłam ich trochę bardziej hardcorową wersje na przedniej szybie swojego samochodu, wtedy już nie było tak ciepło. Kilkuminutowe skrobanie kilkucentymetrowej, zamarzniętej warstwy śniegu zaowocowało bólem dłoni, grymasem wykwitającym na mojej twarzy, bezradnością i ogólną złością. A przecież wystarczyło zaparkować pod dachem, lub zwyczajnie spodziewać si